malinowa walizka.

 

w moim wychowaniu malinowym nie ma wiekszych wyskokow – jestem letnia, czasami sie troche wkurze, ale zaraz mi przechodzi, troche nagadam, malina wznosi oczy do nieba i po wszystkim. cos jest w tym wszystkim dobrego, bo jak mi nerwy jednak puszcza, to jest to niezapomniane przezycie dla maliny.

rok temu zaczelysmy wakacje od pobytu w hamburgu. ja w biurze, malina na kursie plastycznym. po 13 przyjezdzala do mnie do biura, chodzila na poczte z nasza recepcjonistka, wypelniala jakies tabelki w exelu i najchetniej „pracowalaby” do polnocy. (wlosy przefrabowala na niebieskie, pamietacie?) w tym roku tez zabieram ja do hamburga. tym razem dopiero w trzecim tygodniu wakacji, ktore zaczely sie przedwczoraj! ten tydzien malina spedza na zeglowaniu, potem jedzie ze swoja klika na oboz „przygodowy” a potem ze mna do hamburga. wczoraj wchodze do jej pokoju i oczom nie wierze.

 – co ty robisz?

– pakuje sie.

– hä? na oboz?

 – nie. do hamburga.

 – ale mamy jeszcze dwa tygodnie. pakujesz sie juz dzs?

 – tak. nie chce niczego zapomniec i nie chce zeby moje rzeczy znow fruwaly po pokoju.

ha. ha. ha. w tamtym roku kupilam malinie – ktora nagle podrosla z dnia na dzien o kilka centymetrow! – kilka nowych ciuchow. przed hamburgiem kazalam jej sie samodzielnie spakowac i NIE zapomniec o kurtce przeciwdeszczowej. tyle tylko. ale… az tyle! hamburg. zaraz pierwszego dnia leje. ale to nic. wyciagam moja kurtke przeciwdeszczowa.

 – malina, zakladaj swoja kurtke, bierzemy parasolke i lecimy. deszcz nam niestraszny przeciez!

malina otwiera swoja walizke. a mi otwieraja sie oczy, bo w walizce jest jakas platanina ciuchow jakby ktos ewakuowal sie przed bombardowaniem albo jakim innym potopem. a rzecz jest o samych nowych (nie tanich) ciuchach! malina nurkuje w tym klebowisku bluzek, sukienek i spodni i NIE znajduje kurtki. a mi nagle peka zylka i jak jakas pantera rzucam sie na jej walizke:

 – jak ty masz w tym chaosie cos znalezc???! to sa same nowe rzeczy! a wygladaja jaby je ktos wrzucil do walizki zeby wyniesc na smieci!

jakas energia we mnie wstapila i w furii zaczelam wyrzucac do pod sufit wszystko co mi wpadlo w rece. cala zawartosc walizki.

 – ha! moze znajdziemy jednak w tych smieciach twoja kurtke???! – wolam.

sama siebie zaskoczylam, ale to nic w porownamiu z malina, ktora byla w takim szoku, ze nie wiedziala czy plakac, czy krzyczec czy co. zatkalo ja.

przeprosilam ja potem a ona mnie tez i spedzilysmy cudowne 10 dni w hamburgu, ale wrazenie pozostalo, bo oto dokladnie rok pozniej, wczoraj, w malinowym pokoju stoi spakowana walizka a w niej rzeczy poskladane w kosteczke jak w szafce u zolnierza.

 – nawet parasolke zapakowalam! – triumfuje malina.

i mysle sobie, ze z jednej strony strasznie mi bylo wstyd, ze tak glupio sie wtedy wkurzylam a z drugiej strony, moze dzieci potrzebuja czasem takiego wybuchu? takiej nauczki?

 

malina w czwartek grala w big bandzie – cudownym piknikiem zakonczyl sie kolejny rok szkolny.

w piatek malina przyniosla swiadectwo. swietne swiadectwo, choc nie tak perfekcyjne jak kiedys. niestety w gimnazjum w niemczech trudno jest o swiadectwo jedynkowe. malina jest 4-ta w klasie. najlepsza z matematyki, fizyki i francuskiego. ta 4 pozycja ja zmartwila, bo zawsze byla druga, ale ja zaraz pocieszylismy: wszystko co dotyczy szkoly malina zawdziecza tylko sobie. przeszla do 9 klasy (gimnazjalna 5 klasa) a ja nadal nie wiem jak sie nazywaja poszczegolni nauczyciele, na jakim etapie jest z laciny a na jakim z biologii czy angielskiego. z francuskiego (matyldo:-) jest najlepsza w klasie i u surowego nauczyciela jako jedyna ma 1! francuski egzamin „delf” zdala jako druga w calej szkole (kolega, ktory jest pierwszy ma francuskiego ojca) – to taki egzamin, ktory sprawdza instytut francuski w paryzu.

wprawdzie jak zwykle pan dyrektor wyslal do rodzicow list, zeby isc z dzieckiem na lody i nie nagradzac za swiadectwo niczym materialnym ( i nie karac tez!, tylko przyjsc do nauczyciela!), to kupilam malinie trzy wakacyjne ksiazki i sliczne turkusowe kolczyki.

nie wiem czy juz tu gdzies o tym pisalam, ale jesli nie to napisze teraz: malina jest fajna.

 

 



urodziny.

dzis mielismy miec konferencje video z mlodym rezyserem na temat piwnego projektu. dobrze, ze w piatek powiadomilam klienta, ze rezyser moze miec problemy z terminem filmowania, bo niestety zona rezysera ma zagrozona ciaze. moja branza jest wstretna, bezduszna, chodzi tylko o forse – wszystkim i zawsze. zdziwilam sie niepomiernie, ale klient (mezczyzna!) powiedzial, ze nie chca inneg rezysera tyko wlasnie tego ( a to nie jest zadna gwiazda, tylko mlody, mily czlowiek) i tak dostosuja termin zdjec, ze i zona urodzi (bedziemy trzymac kciuki – zapewnil) i film o piwie nakrecimy! zona tak sie wzruszyla moze, ze dzis rano poczula sie dziwnie i pojechali do kliniki. termin dopiero za miesiac, ale na wszelki wypadek tak. rezyser zapewnil, ze popoludniu beda znow w domu i spokojnie przeprowadzi konferencje. pojechali tylko sprawdzic co i jak, bo ciaza zagrozona. dwie godziny przed konferencja dzwoni:
– nie wiem czy bede mogl telefonowac. wlasnie zostalem ojcem, mam ochote tylko krzyczec jaki jestem szczesliwy na nic iwecej mnie nie stac.
zona urodzila znienacka. w szpitalu chwycily ja skurcze, wszyscy sie martwili a po dwoch godzinach (te co rodzily, to wiedza, ze dwie godziny to sie spaceruje a nie rodzi) urodzil sie sliczny chlopczyk, zdrowiutki jak rybka jako i mama zdrowiutka. wszyscy zaskoczeni. i tak oto w 21 wieku natura przerasta ludzi, tak pieknie i pozytywnie. wzruszylam sie jak nie wiem. malina po raz tysieczny musiala wysluchac opowiesci o tym jak sie urodzila. maz tez dorzucil pare od lat znanych szczegolow i zrobilo sie bardzo wesolo. klient sie ucieszyl, wysyla jakis prezent i czeka kiedy mlody tatus bedzie mogl rozmawiac i piwie. sa jeszcze fajni ludzie na swiecie? sa. nawet w mojej branzy.

sie kreci. do zawrotu glowy.

 

zyjemy w 21 wieku. myslalam, ze to bedzie wiek rownouprawnienia. czlowiek madry, silny, kreatywny bedzie mial w zyciu szanse na realizacje planow i marzen bez wzgledu na plec i kolor skory. tak jednak nie bedzie. i to nie dzieje sie samo. to jestesmy my – ludzie, my krecimy tym swiatem.

wieczor na wodzie.

 

przeprowadzilam sie z kraju do innego kraju, urodzilam dziecko, nauczylam sie obcego jezyka jako dorosly czlowiek a takiej glupiej lodce nie dam rady? zeglowalam dzis na zajeciach 3 godziny o zachodzie slonca rownolegle z mezem. wolalismy do siebie „ahoj” i zawracalismy symetrycznie. nadal wiele rzeczy dzieje sie przypadkiem, nie zawsze plyne tam gdzie chce, tylko tam gdzie mi sie udaje plynac, ale malina wytlumaczyla mi, ze to normalne na poczatku.

 

 

 

 

ogrodowe zoo

 

przedwczoraj powalczylam z patyna na teakowych meblach w ogrodzie. zlapal mnie deszcz, rzucilam wszystko jak stalam a potem nie mialam czasu posprzatac. wczoraj nie bylo mnie w domu od 4 skoro swit do polnocy. a dzis rano patrze przez oknow odslaniajac zaslony: o! jez! kolo tarasu! lapie aparat i w pizamie lece na dol. ze jeze u nas laza calymi rodzinami to normalne, ale glownie w nocy i po krzakach. a tu w sloncu, w trwie…niezla gratka dla mlodego fotografa (hahaha) – no lece! i znajduje ryzowe szczotke, ktora tak sobie lezy tu od przedwczoraj.

 

malinowa koncowka roku szkolnego.

 

na urodziny dostalam aparat fotograficzny i teraz sie stresuje zamiast pstrykac zdjecia komoreczka. krece roznymi zakretkami, objektyw plynnie wydluza sie i skraca a ja nie widze zadnej roznicy. a tak mi sie dobrze zylo. teraz fotografuje kwiatek, cale tlo wychodzi ostro, kwiatek rozmazany jak u moneta, chce oddac groze burzy, drzewa uginaja sie do ziemii, na zdjeciu stoja sobie jak zwykle i nic sobie z wiatru nie robia. mysle, ze do fotografowania trzeba jednak miec talent. malina moja komorka fotografuje to samo co ja i to jest piekne a moje takie sobie byle jakie.

w weekend malina i tatus po raz pierwszy wspolnie wzieli udzial w regacie na duzej zaglowie. malina najpierw odnosila sie do spprawy z lekkim poblazaniem, bo ona raczej woli sportowe lodki, ale po calym dniu na h boot z malowniczym spinakerem z przodu jak balonem wrocila przejeta i zachwycona i z naciagnietym sciegnem nadgarstka. mam nadzieje, ze bol sam przyszed i sam odejdzie, na wszelki wypadek zawinelam zeglarce nadgarstek bandazem.

jeszcze trzy tygodnie szkoly, ake to chyba najfajniejszy czas w roku. wyjscia na lody, do teatru, koncert letni, projekty sztuki, muzyczne, goscie z zaprzyjaznionej szkoly, od jutra nie ma juz ocen. malina bedzie miala swietne swiadectwo, mimo, ze w tym roku naprawde sobie pofolgowala. ciagle jest zakochana, ciagle ma jakis trening zeglarski, taniec, pianino, ciagle czyta jakies glupie gazetki „mädchen”, w ktorych reklama lalek barbi sasiaduje z poradami typu: „masz 14 lat. jesli masz problemy z okresem a uprawialas seks z kolega to powiedz o tym rodzicom”. co i raz mysle, ze opinie o malinowej szkole, ze trudna, ze renomowana sa czysta przesada, ale jednak co semestr odpadaja dzieci i malinowa klasa liczy w przyszlym roku 15 osob. najbardzije fascynuje mnie fakt, ze malina jest w klasie najlepsza z matematyki i fizyki, jako jedyna przynosi do domu jedyneczki. moze zajmie sie w zyciu czyms powaznym? pozytecznym? a nie takimi glupotami jak ja.

 

a tu prosze udalo mi sie sfotografowac makoweczki w moim ogrodzie:

 



weekend na wodzie.

 

uczymy sie zeglowac. maz wskakuje na lodke, lapie wiatr w zagiel i fruuuu! a ja sie placze z kolorowymi linkami, walcze ze sterem przy manewrach a juz celowe przewracanie lodki jest jak zly sen i nie moge sie przemoc. wczoraj przesiadajac sie z zaglowki na motorowke zawislam miedzy nimi jak most i nie wiedzialam czy puscic nogi czy rece. malina dolaczyla do nas pod koniec treningu i miala dla mnie potem tysiac dobrych rad, ale jakos nie moge sobie z nimi poradzic. mysle, ze to jest sport, do ktorego trzeba miec intuicje, czuc wiatr a ja jakas nieczula jestem czy co. nie poddaje sie jednak latwo. bede cwiczyla do skutku. mimo pianki (tak, tak wcisnelam sie w malinowa pianke i wygladalam jak czarno fioletowy salceson) zmarzlam jak sopelek (wczoraj lalo jak z cebra) – po powrocie do domu, goracym prysznicu, goracej herbacie, polozylam sie na chwile z ciepym termoforem i… obudzilam sie dzis rano. nie wiem czy uda mi sie zostac zeglarzem, ale malina i maz maja wyraznie talent, wiec zadowole sie chocby rola majtka lub kucharza.

 

malina jest zeglarzem.

malina ma ferie i juz od ponad tygodnia zegluje. codziennie od 8:30 do 17:00 na wodzie, pod woda, nad woda. raz maja wiatr raz nie. nasze kezioro to jednak nie jest garda, gdzie zawsze wieje swietny wiatr. wczoraj slonce, slonce i nagle zrobilo sie ciemno. mysle sobie, ze zaraz – zupelnie nieplanowany! – spadnie deszcz, wiec wyszlam do ogrodu sciac kilka rozwinietych roz, ktore po deszczu i tak straculyby platki a tak to postoja tu sobie kolo mnie. wychodze za rog, najpierw omiata mnie lekki wietrzyk a za chwile gwatowna fala wiatru popycha mnie na sciane, zrzuca donice z muru a drzewa targa jakby chciala je wyrwac z korzeniami. jak dwa lata temu. w panice ucieklam do domu rzucajac sekator w poplochu. ledwie zamknelam za soba drzwi lunal wsciekly deszcz, szara sciana wody. a po 10 miutach jakby nigdy nic zawswiecilo slonce. uffff, mam nadzieje – pomyslalam – ze malina byla na ladzie. trenerzy maja tam rozne takie apps wind finder czy inne i wiedza, jak ma nadejsc takie mini tornado.

apps swoje a natura swoje. wichura zaskoczyla zeglarzy na srodku jeziora. wiatr zwyczajnie… porwal maline z lodki do gory, najpierw rzucil nia o zagiel a potem o wode a w koncu porwal malinowa zaglowke. malina zaczela plynac (w calym ekwipunku to niestety nie plywa sie jak w kostiumie kapielowym), fale zalewaly jej twarz, zaglowka odplywala szybciej i szybciej rzucana i wiatrem i falami. na szczescie w klubie natychmiast zaalarmowani zeglarze (tu sa trzy kluby i taki alarm dostaja wszyscy) wskoczyli do motorowek i ruszyli na pomoc, nie tylko malinie, ale i pozostalym 6 mlodym zeglarzom – podobno wszystkie lasery lezaly w wodzie, niektore jak malinowy masztem w dol – dogonili malinowa zaglowke, wylowili bardzo zmeczona maline i… zanim cala akcja dobiegla konca, wyszlo slonce. na brzegu witaly ich podniecone dzieciaki z optymistek, przejete i uszczesliwione, ze wszystko dobrze sie skonczylo.

myslalam, ze malina bedzie przestraszona, ale ona wrocila do domu naladowana adrenalina po dziurki w uszach i przy kolacji opowiadala wszystko od poczatku chyba z trzy razy. wieczor spedzila w spontanicznie zorganizowanej grupie whatsapp dyskutujac ze ludzmi ze swojej grupy i trenerem i tak cal wspolnie porzezywali to wszystko jeszcze raz.

dzis rano malina dumnie pokazala swoje siniaki – prawdziwie lylowe nogi! – i pojechala zeglowac. i tak do piatku.

 

30 lat

 

tyle lat testowania roznych fryzur
tyle kilometrow przejoggingowanych
nowe jezyki nauczone
dziecko poczete i narodzone
przeprowadzek 7 albo i osiem
studia polsko angielskie
maz znaleziony i poslubiony
nowe umiejestnosci sportowe zdobyte
tyle upadkow i powstan
skrzetne kolekcjonowanie doswiadczen
zmudna eliminacja zlych emocji
joga, miesni rozluznianie, tance i swawole
diety bezmiesne, bezglutenowe, bezsmakowe
glodowek kilka

tyle trudu
przez 30 lat
a wszystko po to
zeby uslyszec
od 20 roznych kolezanek
ze sie
czlowiek zupelnie nie zmienil!

no to po co to wszystko, co?