jak bylam mala to w trakcie buszowania w regale mamy znalazlam teatralna lornetke. piekna w skorkowym etui. z kosci sloniowej (a moze to byl taki piekny plastik?) i zlota (no w kolorze zlota!). niestety lornetka byla cenna i nie wolno bylo mi sie nia bawic. za to wolno mi ja bylo zabierac do teatru. szczegolnie dobrze przydawala sie w teatrze wielkim, bo jak sama nazwa wskazuje, jest to teatr wielki i jak sie nie siedzi w pierwszym rzedzie to nic nie widac. podgladalam wiec spiewakow i tancerki jak sobie na scenie puszczali prywatnie oczka i ja to widzialam a inni pewnie nie. nosilam te sliczna lorneteczke dumna jak paw w torebce na ramie. jak dorosla jakas! ta rola uprzywilejowanej obserwatorki bardzo mi sie spodobala i do dzis kocham lornetki.
kilka lat temu tesc podarowal mi super lornetke, ktora dostal kiedys jako prezent reklamowkowy z wyzszej polki. lornetka jest nieduza, ale powieksza jak prawdziwa luneta. brzydka jest, w kolorze wojskowo-zielonym, ale za to zgrabna, poreczna i moge miec ja prawie zawsze przy sobie. latem leze sobie na tarasie i podgladam ksiezyc. na wakacjach leze sobie na plazy i podgladam wielkie zaglowce, statki, samoloty.
zupelnie nowa era w moim swiecie lornetek zaczela sie odkad malina zegluje. na brzegu siedza podekscytowani rodzice a kazdy z lornetka. poczulam, ze nie jestem sama. wyciagam zawsze moje cudo i zaraz popadam w kompleksy. mam najmniejsza lornetke ze wszystkich a przeciez jestem lornetkowa maniaczka? sytuacje poprawia fakt, ze te lornetki – mialam okazje wiele z nich sprawdzic – wielkie takie i ciezkie a wcale nie ma wielkiej roznicy w powiekszaniu. moj wewnetrzny spokoj zostal zaklocony dopiero w czasie tych kilku dni nad gardasee. ja moja cudowna lorneteczke umylam tak dokladnie, ze niestety na prawe „oko” zaczela mglic. i na nic wszelkie suszenie, dmuchanie, regulowanie. siedze na lawce i marudze. tatus malinowej kolezanki wyciaga z plecaka swoje magiczne oko i pozwala mi poszukac maliny wsrod maciupkch bialych punkcikow na wodzie. BAM! nic nie musze regulowac (cuda, panie, cuda!) a maline idze jakby stala obok. czarna nitke na jej zoltej czapce widze. o matko salatko. to jakas wojskowa lorneta jest i mozna dzieki niej sasiadowi wypatrzec paproszek, ktory mu wpadl do oka. zupelnie niesamowite.
i tak pokrotce wyglada moje zycie lornetkowe i podchoinkowe marzenie.
(chociaz – nie oszukujmy sie – od wczoraj wiem tez, ze sa jeszcze bilety na adele w londynie. jedyny problem to plotki, ze adele jest w ciazy. to jak ona bedzie spiewala 30 czewrca?)