ferie jesienne spedzilismy na jeziorem garda. malina wygrwala regaty z doswiadczonymi zeglazami i mimo katastrofy meteorologicznej, ktory ogarnela polnocne wlochy, zeglowala codziennie. w nocy lornetka obserwowalismy jezioro i porty. lodki przelatywaly nad innymi lodkami jakby byly z papieru, wszystko zalewaly potoki wody i wlasciwie juz pogodzilismy sie, ze bedzie trzeba malinowago lasera reperowac. wprawdzie koszty pokrywa ubezpieczenie, ale jednak poreperowana lodka to straszny zal. dziwnym trafem nasz port zostal przez wichure jakos ominiety, zlamaly sie dwa maszty, komus odlecial persening, ale ogolnie obylo sie bez wiekszych strat w sprzecie. to pewnie oslaniajaca skala pod ktora mieszkalismy, z drugiej jednak strony drugiego dnia strugi deszczu porwaly drzewa ze szczytu tej skaly a wraz z drzewami osunal sie olbrzymi kawal skalnej sciany na pobliski parking. wygladalo to okropnie i przez chwile zastanawialismy sie czy nie wracac wczesniej do domu. zostalismy, bo nastepnego dnia wyszlo slonce i kolejne 4 dni byly przepiekne. bylismy pod wrazeniem wloskich strazakow i wojskowych, ktorzy w tak zawrotnym tempie usuneli skutki katastrofy, ze po calym dniu sprzatania mogloby sie wydawac, ze nic sie nie stalo, gdyby nie zoltawa od mulu, metna woda jeziora garda, ktore slynie ze swojej krystalicznej przejrzystosci.
po trzech miesiacach trudnosci na linii malina-rodzice wszystko nagle wrocilo do normy. jakby nigdy nic. jakos tak z koncem wakacji malina weszla w faze znana nam z opowiesci znajomych jako „pubertät” czyli natoletni czas buntu. troche bylismy rozczarowani, bo 15 lat udalo nam sie jakos zyc wbrew wszelkim regulom, skokom rozwojowym itp. a tu nagle taka czarna chmura. jak sie znienacka pojawila tak i znikla i nikt nie wie dlaczego.
malina zmobilizowana zeglarskimi sukcesami postanowila intensywnie wziac sie za swoja kondycje i miesnie, bo ma ochote przesiasc sie na wieksza dwuosobowa lodke (29er) i musi miec miesnie ze stali. cwiczy z muzyka. hantle leza kolo lozka gotowe do wspolpracy w kazdej wolnej chwili. niestety nie zawsze jest fajnie z takim sportowym dzieckiem. malinowe cwiczenia w trakcie mycia zebow zakonczyly sie krotkim spieciem miedzy hantlem a umywalka i umywalka oczywiscie przegrala. z lekka sie wkurzylismy, ale huk byl taki, ze biegnac do lazienki myslelismy, ze umywalka (wielka i ciezka) spadla malinie na nogi! jak zobaczylismy, ze to dziura (tylko) to jakos wrecz kamienie spadly nam z serc. jakas godzine pozniej przyszla jednak fala wscieklosci, bo zaczelismy szukac umywalki w internecie. okazalo sie, ze jest strasznie droga i w ogole to juz tylko jedna jedyna i mozemy ja sprowadzic z danii pod warunkiem, ze podoba nam sie w kolorze kremowym. nie. nie podoba sie. musi byc biala! normalnie jak mi sie cale lata specjalnie nie podobala, bo jest troche staromodna, tak teraz… jest jedyna umywalka na calym swiecie, ktora mi sie podoba. i masz babo placek!
ze zmartwienia malina rzucila sie w wir nauki i w ciagu jednego tygodnia zaliczyla same jedynki czy to z fizyki czy z niemieckiego (nota bene napisala piekna orace o mediach spolecznosciowych w ktorej udowodniala, ze media spolecznosciowe to samo zlo i nastolatkom powinno sie zabronic uzywania instagramu. hahahaha…) i na koniec brawurowo zdala egzamin, ktory w pierwszym podejsciu zawalila i od 6 stycznia bedzie dumna wlascicielka swojego pierwszego prawa jazdy… na motorowke!
i to by bylo na tyle. co tydzien jestem w innym miescie i powoli nie mam sily na nic. nie moge sie doczekac swiat. jak nigdy ciesze sie na wszystkie bozonarodzeniowe imprezy. czekam tez na porzadna, zimna jesien, bo kupilam sobie geniana kiecke w zarze. z welny, od szyi do ziemii, czarna w kanarkowe supelki i do tego zajebiscie kanarkowy szal. no ale najpierw musi byc zimno a tymczasem w ogrodzie po raz trzeci zakwitly roze i tym faktem zdezorientowany lubin tez zakwitl. i jak tu myslec o nartach?
pozdrawiam serdecznie jesli ktos tu jeszcze zaglada:-)