rownouprawnienie.

ciagle gdzies znajduje wiadomosci a pod nimi komentarze o roznych polkach. kobietach sukcesu. a to pani kulig w zimnej wojnie a to zona pana stocha w stoju goralskim. w komentarzach wciaz przeplataja sie zachwyty: „jaka skromna”.

 

czy ktos kiedys gdzies widzial mezczyzne, ktorego kariere podziwia sie za to, ze jest… skromny? nikt mi nie przychodzi do glowy.

i tak to jest z tym wspolczesny rownouprawnieniem.

lylowa, kobieta, matka corce.

malinowe nowinki.

dwa tygodnie przed corocznym wieczorem muzycznym w malinowym gimnazjum malina postanowila tez zrealizowac sie muzycznie i scenicznie. bardzo sie zdziwilam, bo po przyjemnym wystepie na zakonczenie roku szkolnego w lipcu malina zakoczyla swoja kariere pianistyczna i postanowila sie skupic na sztuce plastycznej. kupilismy papier i profesjonalne kredki i dziecko zaczelo rysowac wszystko co wpadlo jej w oko. bardzo mnie to cieszy, bo malina fantastycznie rysuje i wole zeby rozwijala wrodzony talent niz meczyla sie muzycznie. klapa pianina jak zostala zamnknieta w lipcu tak do dzis zostala otworzona z 5 razy w tym dwa razy w celu odkurzenia.

a tu nagle : bam! malina chce wystapic na wieczorze muzycznym, bo jej to zapewnia dobra ocene z muzyki. wysilek niewielki, korzysci duze. malina postanowila zaspiewac piosenke i wyslala nuty koledze, ktory gra na gitarze, co by sie szybko nauczyl i jej zakompaniowal. z pewna taka niesmialoscia wspieralam to moje dziecko, bo jesli o spiewanie chodzi to genetycznie mam sceptycyzm bardzo gleboko zakorzeniony. skupilam sie raczej na radach dotyczacych sukienki i butow oraz namowilam maline, zeby raz chociaz zrezygnowala ze swojego konskiego ogona i rozpuscila wlosy. malinowy tatus, ktory nie znosi szkolnych, muzycznych wystepow, zarezerwowal ten wieczor dla maliny. pojechalismy do szkoly z mocnym postanowieniem, ze jak nikt nie zaklaszcze to bedziemy klaskac za 100 klaskaczy!

malina w prostej sukience obszytej czarnymi cekinami i rozpuszczonych wlosach do pasa wygladala zjawiskowo i chodzila na tych swoich dlugich nogach jak modelka, jakby chodzila na szpilkach a miala plaskie, blyszczace „sportowe buty”, czarne z kilkoma czarnymi cekinami. lekko pomalowala rzesy i troche nas zatkalo: nasza coreczka. przestronna aula cala zapelniona widzami po brzegi. 300 osob? moze 350? nie jestem pewna. malina ani nie stremowana, ani zdenerwowana, spokojnie stala z boku i czekala na swoja kolej. na scenie, z mikrofonem w garsci, obok kolegi z gitara (szkolna slawa muzyczna:-) bez zadecia, spokojnie wyspiewala „mad world”, miekkim, „piaskowym” glosem. bardzo ladnie. na koniec sie uklonila, oddala mikrofon i usmiechnela od ucha do ucha, bo cala widownia nagrodzila ja burza oklaskow.

malinowe kolezanki powstawialy jej wystem w instagramowe stories, koledzy przybijali piatki. z muzyki ma jedynke na polrocze i nowych znajomych z 11 i 12 klasy. oczywiscie nadal nosi konski ogon i olbrzymie bluzy, spodnie i toporne buciska, ale cos sie zmienilo. malina uwierzyla w swoj talent wokalny i czerpie z tego mnostwo satysfakcji. wiecznie w dobrym humorze, szybko odrabia prace domowe, zeby cwiczyc – najchetniej w lazience, bo fajna akustyka –  znajomemu dj-owi wyslala jakas zaspiewana piosenke i on jej to teraz miksuje. aktualnie pisze sobie text do wlasnego rapu i… uczy sie rosyjskiego, bo ten jezyk tak pieknie brzmi.

o. to by bylo na tyle.

moje maile

zawsze jak podskornie czuje, ze napisalam bardzo osobisty, lekko zlosliwy – sorry za to okreslenie: babski – mail, to najpierw wysylam go mezowi do korekty. maz dokonuje szybkiej operacji wyciecia niepotrzebnych insynuacji, metafor czy innych jednoznacznych niedopowiedzen, ktorych nie ma a jednak jakby byly i wychodzi z tego piekny, profesjonalny mail. dzieki temu od lat udaje mi sie utrzymac slawe kobiety z chlodna glowa, dystansem nie bawiaca sie z dziecinne gierki czy zlosliwosci.

eeehhh gdybym wyslala te wszystkie nieokrojone maile…

na siedziaco.

jestesmy raczej z tych siedzacych.

jednych znajomych mamy takich, ze na kazda pore roku maja sport, ktory uprawiaja prawie wyczynowo. a nasi sasiedzi z kolei ciagle cos robia, remontuja lazienke a zaraz potem maluja fasade domu, wyrywaja drzewo z korzeniami, tydzien caly rzna to drewno i ukladaja zeby wyschlo na zime do kominka. jak tylko skosza trawe, biora psa na specjalna smycz i ida biegac do lasu. a my siedzimy. latem na tarasie, na werandzie, przed wejsciem. nie znam nikogo, kto mialby tyle lawek i krzesel w ogrodzie co my. a to kawe pijemy, a to piwo, a to wino. wisimy na hamaku z ksiazka albo bujamy sie na fotelu bujanym a trawa rosnie, chwasty szaleja, liscie spadaja, kurz sie zbiera… od czasu do czasu mamy wyrzuty sumienia, ale otrzasamy sie z nich szybko.

sasiedzi zaprosili nas tydzien temu na niedzielny brunch. nas i jeszcze jednych sasiadow. idziemy. pieknie zastawiony stol. sciana za kominkiem na nowo pomalowana. lawa ma nowa narzute – wlasnorecznie wydziergana. podziwiamy nowe kafelki w lazience i nowe schody na gore. drewniane. wszystko wlasnorecznie zrobione. naprawde pieknie! dom ma rozne smaczki, zakatki, dwa kominki – bardzo mi sie podoba. zasiadamy do stolu, sasiedzi, my z malina i pani domu – kazdy przy swoim nakryciu i juz… i… hmmm… a gdzie pan domu? sasiadka wzrusza lekko ramionami: – miesiac temu sie wyprowadzil.

niezreczna cisza. zaraz jednak rozgadalismy sie na dobre. bylo wesolo, smacznie i juz troche adwentowo. sasiadka od czasu do czasu palila papierosa na tarasie i nawet malina powiedziala potem, ze jak nigdy sprawia wrazenie rozluznionej i zrelaksowanej. pozwolila sobie pomoc w kuchni. – przylec do mnie w tygodniu na kawe, zebym cie mogla o wszystko wypytac. w zyciu bym nie pomyslala, ze macie problemy. – mowie. sasiadka na to:  – przylece. w skrocie, to wiesz co? za duzo tego sie zebralo przez ostatnie 4-5 lat. w ogole przestalismy rozmawiac. tylko wykonywanie zadan, planu, kolejny projekt, jak jacys robotnicy…

troche smutni wrocilismy do domu. z boku wszystko wydaje sie takie piekne. sasiedzy wydawali nam sie taka zgrana para, takim teamem nie do pobicia.

caly wieczor siedzielismy zagryzajac sezamowe precelki do herbaty i od nowa omawialismy nasza sytuacje. jak nam sie w zyciu udalo…

 

malinowa matura (abitur)

kto mnie tu od lat zna ten wie: nie lubilam swojej szkoly, nie lubilam chodzic do szkoly i tak samo nie lubie malinowej szkoly. ani podstawowki, ani gimnazjum.

wczoraj wieczorem chyba malina tez po raz pierwszy w zyciu przez chwile zwatpila w swoje – dla mnie niezrozumiale -uczucie do szkoly. wieczor informacyjny na temat matury. matury? mature malina zdaje dopiero za dwa lata. dwa i pol! czyzby juz teraz trzeba omawiac bal maturalny i odpowiednia kreacje? nie. nie. oczywiscie chodzi o wybor przedmiotow, ktore dziela sie na: obowiazkowe, do wyboru, dodatkowe i muzyke i sztuke. kazdy z tych przedmiotow zalicza sie w ciagu 4 semestrow czyli w 11 i 12 klasie. stopnie przeliczane sa na punkty, a punkty na stopnie. skomplikowane? tak! dlatego juz teraz trzeba sie tym zajac, przemyslec, ulozyc plan na najblizsze dwa lata. w pierwszym tygodniu grudnia probny plan, w lutym ostateczny, wiazacy. takie spotkanie dobre jest na zmarszczki. dostalam ze zdziwienia takiego wytrzeszczu oczu, ze wyprasowalo mi sie wszystko az po uszy. dzieci tez zdezorientowane, o sorry mlodziez!, panowie nauczyciele, ktorzy wczoraj prowadzili spotkanie, dyplomatycznie uzywaja okreslenia: „corki i synowie”, bo rzeczona mlodziez oczywiscie tez jest obecna i bardzp wrazliwa na slowo „dzieci”. no wiec corki i synowie zdezorientowani nie mniej niz rodzice. bo nagle sie okazuje, ze „oplaca sie” dwa lata spiewac w chorze, bo oceny za chor, jak sie nie opuszcza zajec, sa zawsze bardzo dobre, wiec daja duzo punktow a na przyklad chemia jest trudniejsza, wiec wpadaja kiepskie oceny i traci sie punkty. wiec dzie… corki i synowie wyja 3 godziny tygodniowo zamiast na przyklad uczyc sie historii czy fizyki, bo chca zebrac jak najwieksza ilosc punktow. teatr daje duzo punktow, ale tez trzeba jesienia i zima dlugo siedzies w szkole w piatek. a czasem nawet w weekend.

dostalismy broszure oraz rozne kartki z rozpiskami i o 22:00 w milczeniu pojechalismy do domu. w domu tatus zrobil nam herbaty i malina jakos skrecila sie na krzesle w smutny supelek. na wyscigi zaczelismy maline wyciagac z tego dolka, ze to tylko tak wyglada w pierwszym momencie, ze musi wybrac ulubione przedmioty i uczyc sie jak zwykle. i nie wierzyc w te przepowiednie, ze 11 klasa to tragedia, ze 1,0 na maturze sa nieosiagalne.

 – po co ci 1,0? medycyny nie chcesz studiowac. wszystko na spokojnie…

dziec… corka poszla spac a my wyciagnelismy sezamkowe paluszki i gryzslismy do polnocy dla poprawy humoru.

boze jak ja nie lubie szkoly.

 

 

malinowa jesien.

ferie jesienne spedzilismy na jeziorem garda. malina wygrwala regaty z doswiadczonymi zeglazami i mimo katastrofy meteorologicznej, ktory ogarnela polnocne wlochy, zeglowala codziennie. w nocy lornetka obserwowalismy jezioro i porty. lodki przelatywaly nad innymi lodkami jakby byly z papieru, wszystko zalewaly potoki wody i wlasciwie juz pogodzilismy sie, ze bedzie trzeba malinowago lasera reperowac. wprawdzie koszty pokrywa ubezpieczenie, ale jednak poreperowana lodka to straszny zal. dziwnym trafem nasz port zostal przez wichure jakos ominiety, zlamaly sie dwa maszty, komus odlecial persening, ale ogolnie obylo sie bez wiekszych strat w sprzecie. to pewnie oslaniajaca skala pod ktora mieszkalismy, z drugiej jednak strony drugiego dnia strugi deszczu porwaly drzewa ze szczytu tej skaly a wraz z drzewami osunal sie olbrzymi kawal skalnej sciany na pobliski parking. wygladalo to okropnie i przez chwile zastanawialismy sie czy nie wracac wczesniej do domu. zostalismy, bo nastepnego dnia wyszlo slonce i kolejne 4 dni byly przepiekne. bylismy pod wrazeniem wloskich strazakow i wojskowych, ktorzy w tak zawrotnym tempie usuneli skutki katastrofy, ze po calym dniu sprzatania mogloby sie wydawac, ze nic sie nie stalo, gdyby nie zoltawa od mulu, metna woda jeziora garda, ktore slynie ze swojej krystalicznej przejrzystosci.

 

po trzech miesiacach trudnosci na linii malina-rodzice wszystko nagle wrocilo do normy. jakby nigdy nic. jakos tak z koncem wakacji malina weszla w faze znana nam z opowiesci znajomych jako „pubertät” czyli natoletni czas buntu. troche bylismy rozczarowani, bo 15 lat udalo nam sie jakos zyc wbrew wszelkim regulom, skokom rozwojowym itp. a tu nagle taka czarna chmura. jak sie znienacka pojawila tak i znikla i nikt nie wie dlaczego. 

 

malina zmobilizowana zeglarskimi sukcesami postanowila intensywnie wziac sie za swoja kondycje i miesnie, bo ma ochote przesiasc sie na wieksza dwuosobowa lodke (29er) i musi miec miesnie ze stali. cwiczy z muzyka. hantle leza kolo lozka gotowe do wspolpracy w kazdej wolnej chwili. niestety nie zawsze jest fajnie z takim sportowym dzieckiem. malinowe cwiczenia w trakcie mycia zebow zakonczyly sie krotkim spieciem miedzy hantlem a umywalka i umywalka oczywiscie przegrala. z lekka sie wkurzylismy, ale huk byl taki, ze biegnac do lazienki myslelismy, ze umywalka (wielka i ciezka) spadla malinie na nogi! jak zobaczylismy, ze to dziura (tylko) to jakos wrecz kamienie spadly nam z serc. jakas godzine pozniej przyszla jednak fala wscieklosci, bo zaczelismy szukac umywalki w internecie. okazalo sie, ze jest strasznie droga i w ogole to juz tylko jedna jedyna i mozemy ja sprowadzic z danii pod warunkiem, ze podoba nam sie w kolorze kremowym. nie. nie podoba sie. musi byc biala! normalnie jak mi sie cale lata specjalnie nie podobala, bo jest troche staromodna, tak teraz… jest jedyna umywalka na calym swiecie, ktora mi sie podoba. i masz babo placek!

ze zmartwienia malina rzucila sie w wir nauki i w ciagu jednego tygodnia zaliczyla same jedynki czy to z fizyki czy z niemieckiego (nota bene napisala piekna orace o mediach spolecznosciowych w ktorej udowodniala, ze media spolecznosciowe to samo zlo i nastolatkom powinno sie zabronic uzywania instagramu. hahahaha…) i na koniec brawurowo zdala egzamin, ktory w pierwszym podejsciu zawalila i od 6 stycznia bedzie dumna wlascicielka swojego pierwszego prawa jazdy… na motorowke!

i to by bylo na tyle. co tydzien jestem w innym miescie i powoli nie mam sily na nic. nie moge sie doczekac swiat. jak nigdy ciesze sie na wszystkie bozonarodzeniowe imprezy. czekam tez na porzadna, zimna jesien, bo kupilam sobie geniana kiecke w zarze. z welny, od szyi do ziemii, czarna w kanarkowe supelki i do tego zajebiscie kanarkowy szal. no ale najpierw musi byc zimno a tymczasem w ogrodzie po raz trzeci zakwitly roze i tym faktem zdezorientowany lubin tez zakwitl. i jak tu myslec o nartach?

 

pozdrawiam serdecznie jesli ktos tu jeszcze zaglada:-)

 

 

 

 

 

malinowy egzamin na trenera.

w kilkumiesiecznej drodze do licencji na trenera zeglarskiego malina musiala pokonac pierwszy schodek w niedziele skoro swit: praktyczny egzamin kierowania motorowka. parkowanie, zawracanie, ratowanie. brawurowo i bez problemu zaliczone! popoludniu egzamin z teorii. malina kilka tygodni cwiczyla nawigcje na specjalnych mapach, liczyla wezly, studiowala znaki i pierwszenstwo w czasie mijania czy wyprzedzania. teoria nie stresowala jej tak bardzo jak praktyka. nas tez nie. malina orzyzwyczaila nas do tego, ze jak cos dwa razy przeczyta, to ma super oceny. a tym razem nie chodzilo o ocene tylko tez troche o honor, bo sposrod 56 uczestnikow egzaminu, malina byla najmlodsza. wieczorem wyniki byly do sprawdzenia online. o 22:00, ale otworzylismy strone o 20:00. malina szuka swojego numeru. szuka, szuka, blednie, mamrocze: „oooo, oooo” i wybucha placzem. nie zdala. no nie zdala. pierwszy raz w zyciu czegos nie zdala. o kurcze.  matko, jak ona plakala. i tatus ja utulal i ja. przez glowe przelecialy mi moje rozne porazki, niezdane egzaminy, rozczarowania. boze, co sie czlowiek w zyciu nameczy… to jego!

mimo poznej pory wyciagnelismy kurtki poszlismy na spacer. taki wspolny smutek to bardzo jednoczy. prawie w ogole nie gadalismy, bo co tu gadac? dzis juz humor lepszy. z roznych stron przyszly sms-y i whatsappy z pocieszeniami i w ogole zrobilo sie jakos… milo? dziwne. komisja egzaminacyjna oferuje telefoniczne omowienie bledow. malina zadzwonila tam dzis rano i umowila sie na rozmowe o 19 wieczorem. pan komisji zadzwonil puktualnie. pytanie po pytaniu, mapa po mapie. malinie zabraklo do zdania egzaminu jednego punktu. zle zakreslila odpowiedz na pytanie, na ktore nawet ja znalam odpowiedz, trywialne! troche sie na siebie zeloscila, ale pan powiedzial, ze to przeciez tylko dowod, ze byla dobrze przygotowana. 11.11 moze przystapic do egzaminu poprawkowego.

na kolacje ugotowalysmy sobie pomidorowa zupe. na prawdziwym rosole z wiejskiej kurki. pyszna. do malinowego talerza wkroilam posiekany nalesnik. sobie dodalam tylko smietany. znacie takie kluski z nalesnika? ja w polsce nigdy nie jadlam, tutaj to przysmak kazdego dziecka. jeszcze raz przeczytalasmy wszystkie pocieszajace wiadomosci na malinowym whatsappie i to byl bardzo fajny wieczor. dobranoc.

 



malinowa afera.

na starosc robie sie niecierpliwa i kilka trudnych zadan na raz plus jakis denerwujacy telefon wyprowadzaja mnie z rownowagi szybciej niz kiedys. kiedys stresujaca adrenalina dodawala mi skrzydel, teraz ma destrukcyjne dzialanie. na taki moment trafila wczoraj malina. zadzwonila i okazalo sie, ze juz drugi raz w ciagu jednego dnia stawia mnie terminowo pod sciana. spontanicznie zaserwowalam jej wyklad o prawach i obowiazkach czlowieka, ktory niedlugo bedzie obchodzil 16 urodziny. nie krzyczalam, ale moj stanowyczy ton zbil maline z tropu.

wieczorem siedzielismy na pomoscie. ja i corka – przeproszone i pogodzone. maliana, ze rzeczywiscie nie pomyslala a ja ze przesadzilam z reakcja. po zachodzie slonca robi sie chlodno, ale warto zalozyc cieply sweter zeby podziwiac ciemno pomaranczowe a potem lylowe niebo i ksiezyc odbijajace sie w wodzie.

malina opowiedziela mi, ze kolezanka u ktorej byla wczesniej telefonujac ze mna troche uslyszala z mojej litanii. kiedy skonczylysmy rozmawiac, malina w szoku: – ale afera….

kolezanka myslala, ze to zart, ale malina na to, ze juz dawno nie slyszala mnie takiej wkurzonej. tu z kolei kolezanka sie zadziwila:

 – cooo? tak dla ciebie wyglada wkurzona matka? takie mile przemowienie to ja mam co rano przy sniadaniu przed szkola. afera to jednak wyglada troche inaczej.

ja tez bardzo dobrze wiem jak wyglada afera rodzinna na lini matka-corka i wczoraj sobie pomyslalam, ze chociaz robie mnostwo bledow jak kazda matka, to jest to zupelnie inny swiat niz moje wlasne dziecinstwo.

 

 



malinowa kolezanka c.

dziewczyny poznaly sie w autobusie. od 5 lat siedza kolo siebie co rano i razem wracaja o 5 do domu. c. mieszka o wioske dalej. to jest taka luzna autobusowa znajomosc, w szkole zupelnie nie maja ze soba do czynienia. odwiedzily sie kilka razy, c. zaprosila maline dwa razy na urodziny. ostatni raz to bylo ze trzy lata temu. wtedy wlasnie poznalam mame c. urodziny byly wystawne a odbierajacy rodzice poczestowani szampanem. i tak sobie z mama c. gawedzilam glownie o szkole, ze fajnie, ze dziewczyny chetnie chodza, ze fajni nauczyciele, ze starszy brat c. dotarl juz do matury. mama c. zamyslila sie.

 – tak sie ciesze, ze zobacze go na balu maturalnym i obiecalam sobie, ze c. tez zobacze.

ale ze co? no pewnie ze zobaczy. mama c. to przeciez moj rocznik. ale mama c. nie miala juz wtedy lewej piersi. rok po naszej rozmowie, stracila druga a pol roku pozniej, po kilku trudnych i bardzo bolesnych tygodniach umarla. mija juz poltora roku od tego smutnego dnia. wszyscy okrzepli i rzucili sie w wir obowiazkow. i ja rzadko mysle o mamie c., bo malinowa znajomosc z c. zawezyla sie tylko do autobusowej wspolnoty. az tu nagle od wtorku (poczatek roku szkolnego) c. i malina jakby sie od nowa odkryly. dzis po szkole – byly tylko trzy lekcje, bo nauczyciele maja jakies szkolenie – malina pojechala prosto do c. i nie moga sie rozstac. dlatego tez mysle dzis intensywnie o jej mamie i ciagle mi wraca jej obraz, usmiech i to zdanie, ze kazala lekarzowi leczyc ja tak, zeby zobaczyla c. na balu maturalnym. i tak mi dzis wstyd za wszystkie glupoty ktorymi sie martwie i ktore mnie zloszcza. bo to jest wszystko nic.

 

 

 

 

malinowe kroniki

do dziennikow twojego stylu nie zagladalam od wiekow. i tak dzis pomyslalam, ze czas skopiowac malinowe kroniki, bp wszystko sie zmienia i kto wie, moze i te dzienniki zostana zamkniete. spoznilam sie o pol roku dzienniki nie istnieja i nie ma do nicht dojscia. tyle malinowych lat na wesolo i na smutno. normalnie nie wiem co rorbic. nie moge sobie darowac, ze ich nie skopiowalam.