prozac.

 

zakonczenie naszych wakacji bylo troche dramatyczne. jak zawsze wracamy w ostatniej chwili. nad sardynia rozpetala sie taka wichura, ze nie moznabylo wysiasc z samochodu, bo wiatr zapieral dech. juz chcialam zaprzec sie nogami, ze nie wsiadamy na prom, ze przekladamy rezerwacje, ale sie okazalo, ze przyplynal najwiekszy model, taki plywajacy palac kultury, wiec sie troche uspokoilam.

na poczatku bylo milo jak zawsze, na dobranoc zrobilismy kilka pozegnalnych zdjec wyspie, wypilismy piwo i rozgoscilismy sie w kabinie. gdzies kolo 2 w nocy zaczelo bujac tak, ze moj plecak przetoczyl sie przez caly pokoj. malina i maz spali, ja przykrylam sie koldra i staralam sie nie panikowac. tak jak przy samolotowch turbulecjach liczylam dziesiatki – to mnie uspokaja. no i spiacy maz tez mnie uspokaja, bo przeciez gdyby bylo niebezpiecznie to by nie spal, prawda? to tylko moje strachy, plyniemy, so fale to buja, tak? buja. zza grubych zaslon widze blyski i zaraz sobie tlumacze, ze to migaja swiatla pozycyjne promu. to sa jednak pioruny i bija z taka furia i czestotliwoscia, ze w koncu mimo, ze to srodek nocy w glosnikach slychac dwujezyczne ogloszenie, ze wychodzenie na poklad jest zabronione  z powodu silnego deszczu, wiatru i wysokich fal. nic nie mowia o piorunach. malina sie budzi i pyta cienkim glosikiem czy moze do nas przyjsc do lozka po czym wskakuje razem ze swoja mysza mimi i do rana staramy sie nie spasc z lozka i nie umrzec ze strachu. bez slow. skoro swit dobijamy do portu – jeszcze nigdy nie wysiadalismy w takiej smiertelnej ciszy, nawet zadne dzieci nie placza, ludzie bladzi, zmeczeni, smutni. w livorno nie mozemy od razu opuscic portu. ulice zalane po dachy samochodow, widzimy dryfujace skutery, straz pozarna kieruje nas przez waskie uliczki, gdzie woda zatrzymana workami z piaskiem siega do kostek. wiadomosci podaja, ze 7 osob zginelo.

wracamy do domu. pytam maline czy bardzo sie w nocy bala. kurcze, moze nie bedzie juz chciala podrozowac promem (tak jak ja sobie to solennie tej nocy obiecalam), ale malina juz slucha jakiejs muzyki i kreci glowka:

 – na poczatku sie balam, ale jak przyszlam do was to juz nie.

i w ogole nie ma tematu. mojej dorastajacej corce jeszcze wystarczy bliskosc rodzicow. mysle o tym, bo wsrod malinowych kolezanek dzieja sie dziwne rzeczy. jedna tnie sobie ramiona czym popadnie: noz, zyletka, nozyczki. od ponad miesiaca jest w klinice, przez rok ma brac prozac a do sprawiania sobie bolu dostala specjalna gumke zeby przynajmniej sie nie okaleczac. inna kolezanka w koncu przyznala sie rodzicom do bulimii, od dwoch tygodni bierze specjalne lekarstwa i rodzice chodza z nia do psychologa. do psychologa chodzi tez inna kolezanka cienka jak patyczek, ktora nigdy nie bierze udzialu w prywatkach z nocowaniem, ani w wycieczkach szkolnych, kazda proba nocowania poza domem konczy sie atakiem kaszlu graniczacym z uduszeniem i placzem. w malinowej klasie jest dziewczyna, ktora ma pozwolenie na wyjscie z lekcji bez podania powodu i pojscie do szkolnego psychologa.

z jednej strony bardziej dorosle niz w rzeczywistosci sa: makijaz, buty na obcasach, nienaganne stylizacje na instagramie, wiedza tyle o seksie z internetu, ile my w tym wieku nie mielismy pojecia, konfrontacja z tematem wojny, uchodzcow. z drugiej strony ta mlodziez siedzi w domu i podtrzymuje kontakt glownie przez snapchat i whatsapp – zycie staje sie wirtualne i powierzchowne. emocjonalna inteligencja nie ma szans na rozwoj w takich warunkach. napiecie rosnie i dziecko zamiast isc wygadac sie z kolezankami czy rodzicami idzie do toalety i wyrzuca z siebie cala bezsilnosc, zlosc i strach.

pamietam jak malina byla malutka i nigdy jej nie bujalam zeby nie plakala. trzymalam ja mocno w ramionach i to zawsze dzialalo. zdaje sie, ze teraz tez dziala. chetnie powiedzialabym tej czy innej mamie, zeby tego sprobowala. znam rodzicow tej kolezanki od prozaku. nigdy ich nie lubilam a teraz mam tylko ochote im wykrzyczec, ze sa beznadziejni. bo sa.

ale nie moge. wszystko owiane jest wielka tajemnica. oficjalnie nic nie wiem.

 

 

 

 

Dodaj komentarz